sobota, 7 lutego 2015

Rozdział IV

     Przez następne kilka dni Amelie drżała na widok własnego cienia. Czuła wstręt do samej siebie. Po tym jak doszła do wniosku, że mężczyzna tamtej nocy musiał być jej załogantem, stała się dla swoich ludzi naprawdę wyniosła. Budowała mur rezerwy, jakby zupełnie zapomniała, że zaledwie kilka dni wcześniej traktowała siebie, jak jedną z nich. Pierwszy raz w życiu poczuła, że różni się od nich. Jest kobietą, tak cholernie słabą kobietą. Pozwoliła się zajść jednemu mężczyźnie. Nocami budził ją powracający obraz tamtego wydarzenia. Żałowała, że w ciemnościach nie była w stanie rozpoznać twarzy tego człowieka. W pamięć wryły jej się tytko jego oczy - zielone i drwiące. Ich widok wysysał z niej śmiałość, pewność siebie, odbierał całą siłę. Karciła się za to, że robiła z tego taką aferę. A jednak powracające myśli o tym, doprowadzały ją do szału. Tkwiły w jej głowie, niczym sztylet w ciele poległego marynarza i zadawały nie mniejszy ból, który potęgował jeszcze coraz mocniej dający się we znaki nadgarstek. Z każdym kolejnym wypłynięciem w morze, było tylko gorzej. Ból zdawał się rozdzierać jej rękę, krew na bandażu zaczynała być widoczna. Coraz trudniej było to ukryć.
     Jakby tego było mało, szybko okazało się, że ustalenie i trzymanie właściwego kursu wcale nie było proste. Russoe pełniła wachtę przy sterze ze Sparrowem. Trzymała w rękach jego kompas i wpatrywała się poirytowana w szalejącą igłę. W którą stronę płynąć, skoro to pudło nie wskazuje kierunku?
     — Albo moja busola cię nie lubi, albo nie wiesz, czego chcesz, kochanie. — stwierdził Jack.
     Jak zwykle miał rację. Z jednej strony Amelie naprawdę chciała pozbyć się uciążliwej blizny. Jednak z drugiej wolała płynąć do celu, który obrała sobie jeszcze zanim Sparrow trafił na jej okręt. Wiedziała, że nie jest jedyną, która chce się tam dostać. Musiała być pierwsza.
     Czarnooki szturchnął ją w ramię, wyrywając z odrętwienia.
     — Mamy towarzystwo — zauważył wesoło, wskazując palcem na okręt, sunący po ich lewej stronie, w sporej odległości od nich.
Amelie zatrzasnęła busolę, wsunęła ją do kieszeni granatowego płaszcza i rozłożyła lunetę.
     — Brytyjski — stwierdziła z uśmiechem.
Jack wyszczerzył zęby w niewinnym uśmiechu, sięgając ręką do jej kieszeni. Wyjął stamtąd kompas i przełożył do swojego płaszcza. Kobieta zerknęła na niego. Jest czujniejszy, niż myślała. Spojrzała ponownie przez przybrudzone szkoło.
Krzątający się na pokładzie ludzie niewątpliwie zdali sobie sprawę z obecności Fortuny. Pośród uwijającej się załogi, stał kapitan. Wysoki, barczysty mężczyzna wydawał rozkazy, gorączkowo gestykulując. Dziewczyna przeniosła wzrok na dziób. Tak, jak myślała - Nieugięty. Zobaczymy, czy nie ugnie się pod pirackim abordażem.

     Wypaliły pierwsze działa. Okręty zetknęły się burtami. Załoga Fortuny zręcznie przeskoczyła na brytyjski pokład. Powietrze przejęło zapach prochu, stali i krwi. Anglicy walczyli według wyuczonego, starego kanonu, pozwalając tym samym na przewidywanie ich ruchów. Piraci brali górę, co nie podlegało żadnym wątpliwościom.
     Szabla jasnowłosego Brytyjczyka świsnęła nad głową Amelie. Kobieta wykonała sprawny unik. Gdyby zrobiła to zaledwie o sekundę później, ciężka stal przecięłaby jej bladą szyję. Jednak to nie była pora na nią. Zgrabnie odparowała następny atak. Mężczyzna nie dawał za wygraną. Z grymasem irytacji zamachnął się raz jeszcze. Promienie słońca prześlizgnęły się po powierzchni jego broni. Szabla pani kapitan utkwiła pomiędzy jego żebrami. Osunął się ciężko na deski, wydając z siebie ostatni, stłumiony bólem jęk. Kobieta wyjęła żelastwo z jego ciała, zadając mu jeszcze większe cierpienie. Otarła je o poszarpane spodnie i odgarnęła z czoła opadające kosmyki włosów. Wstążka, którą je wcześniej związała, zsunęła się z nich, lądując wśród poległych.
Rozejrzała się dookoła. Zgrzyt scierających się ze sobą stali wypełniał pokład. Martwe ciała leżały na jego ciemnych deskach. Kobieta lustrowała ich twarze. Polegli zarówno Anglicy, jak i jej ludzie. Jednak ona z nadzieją szukała wśród trupów konkretnej twarzy. W oczy rzucił jej się Sparrow, zgrabnie walczący z kapitanem Nieugiętego. Znów wchodził jej w drogę. Sądził pewnie, że kobieta nie da sobie rady z wyszkolonym, dojrzałym oficerem. W tej chwili było jej to całkiem na rękę. Ruszyła pomiędzy walczącymi, sprawnie odparowując przypadkowe ataki. Pchnęła drzwi i przekroczyła próg kajuty. Kula przeszyła powietrze, po czym utkwiła w ścianie obok niej. Amelie spojrzała na stojącego w kącie ciemnowłosego mężczyznę, nie wiele starszego od niej. Na jej widok w jego jasnych oczach zatańczyły ogniki nienawiści.
     — Chybiłeś, przyjacielu. — rzuciła z ironicznym uśmiechem.

     Jack ewidentnie brał górę nad wysokim Brytyjczykiem, który dyszał coraz ciężej. Czarnooki zwinnie tańczył z szablą wokół niego, zdając sobie sprawę ze swojej przewagi. Z wesołym uśmiechem przyglądał się twarzy przeciwnika, na której zmęczenie pozostawiało swe coraz wyraźniejsze oznaki. Mógł w jednej chwili zakończyć tę walkę, przebijając go szablą na wylot bez większego wysiłku. Doceniał jednak upór mężczyzny.
     — To musiałoby być strasznym upokorzeniem, zginąć z rąk brudnego pirata, po zaledwie kilku minutach walki, prawda? — zagadnął.
Kapitan posłał mu wściekłe spojrzenie. Nie mógł pozwolić sobie na rozmowę z kimś wyjętym spod prawa. Z takimi ludźmi nie urządza się bezsensownych, dyplomatycznych paplanin. Takich ludzi trzeba zarżnąć. Wszystkich. Choćby cena była przerażająco wysoka.
Sparrow spojrzał na niego
      — Nie porozmawiamy sobie? - zapytał ze smutkiem.
Kapitan milczał, zaciskając zęby.
      — Nie, to nie — rzucił Jack niedbale, zadając mu ostateczny cios.

     Amelie oparła nogę na krześle, na którym związała ciemnowłosego Anglika. Bawiła się połyskującym, krótkim nożem, obracając go w rękach.
     — Nie sądziłam, że pływasz po świecie. Miałam cię raczej za nadętego idiotę, który zabawia się z panienkami na salonach — stwierdziła, nie zaszczycając go spojrzeniem.
    — Za to ty jesteś dokładnie taka, za jaką cię miałem — jego oczy zacisnęły się w wąskie szparki, z których sączyła się drwina — Jesteś zwykłą dziwką, jak twoja matka!
Nóż, który trzymała w dłoni, utkwił w ścianie, tuż przy jego twarzy. Mężczyzna drgnął nieznacznie, dumny z jej reakcji.
     — Nie zapominaj, ze to była też twoja matka!
     — Była szmatą, która puściła się z pierwszym-lepszym prostakiem — wycedził spokojnie, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Musiał przyznać, że była całkiem ładną kobietą. Gdyby nie była piratem i jego siostrą, za pewne chętnie by się z nią zabawił.
Russoe miała dziką ochotę poharatać jego jasną twarz, okoloną niewielkim zarostem. Jego drwiąca mina i ton głosu podnosiły jej ciśnienie. Był jej jednak potrzebny i cieszyła się, że jego okręt napatoczył się na Fortunę.
     — Gdybyś nie była taką zdzirą, z twarzą obryzganą zapewne nie swoją krwią, mogłabyś uchodzić za całkiem przystępną kobietę. Ojciec mógłby cię sprzedać jakiemuś bogaczowi w roli żony, czy kogokolwiek.
     — Krew na twarzy dodaje charakteru - rzucił niedbale Jack - Sam stosuję ten trick.
Stał oparty o ramę drzwi. Jego ubranie było postrzępione bardziej niż zwykle, pokryte karmazynową cieczą. Przyglądał im się z charakterystycznym dla siebie błyskiem w oku.
     — Możesz go zabić. Skapitulowali.
Amelie wyprostowała się i uśmiechnęła zadziornie.
     — A gdzie zabawa, panie Sparrow? Ten pies będzie mi jeszcze potrzebny — powiedziała, po czym zwróciła się do Anglika — Jak się miewa tatuś?

____________________________________________________
Kamraci!
 Dziękuję ogromnie za wszystkie komentarze,
 które widnieją pod poprzednim postem!
To naprawdę wspaniałe uczucie, móc przeczytać tyle ciepłych słów!
Dziękuję za motywację i za to, że jesteście!
Dziękuję też kochanej Sparrow za kilka cennych rad w pisaniu,
oraz Sophie, która czyta każdy z rozdziałów przed publikacją i wytyka błędy. ;)

Rozdział pozostawiam waszej opinii.
W zamyśle miał być jednym z lepszych, a wyszedł...
Przepraszam, jeśli zawiodłam.
Ahoj, kochani! :)