sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział I

   Gdy Jack otrzymał drugą butelkę rumu, pociągnął łyk, usadowił się wygodnie i rozpoczął swoją opowieść.
- Zyskałem niegdyś mapę i trochę informacji na temat wyspy i kilkuwiecznego skarbu, spoczywającego na jej ziemiach. Wraz z załogą rozpoczęliśmy długą podróż. Dobiliśmy do niej, licząc na łupy. Swoją drogą była bardzo piękna. Ciepła plaża, ładna zieleń, lazurowe morze. Mogłoby ci się tam spodobać, kochanie. - spojrzał na Amelie z uwodzicielskim uśmiechem.
- Wydaje mi się, że widziałam już takie - stwierdziła obojętnie.
Sparrow uśmiechnął się pod wąsem.
- Więc, gdy dobiliśmy do brzegu zarządziłem, że bierzemy wszystko co cenne, a w razie zagrożenia, nie czekamy na nikogo. Wszystko po to, by zyskać jak największe łupy. Muszę przyznać, że mnie posłuchali... - zaśmiał się cierpko i kontynuował - Ruszyliśmy w głąb wyspy, która na próżno starała się schować przed nami swój skarb. Jej zarośla nie były w stanie nas powstrzymać. Gdy odnaleźliśmy stary skarbiec, zdobyliśmy go bez trudu, po czym zebraliśmy się i chcieliśmy wrócić na Perłę. Wtedy natrafiliśmy na przeszkodę. Okazało się, że nie jesteśmy sami. Ktoś jeszcze miał ochotę na złoto. Była to kolejna załoga piracka, pod dowództwem nieznanego mi kapitana. Przybili z drugiej strony wyspy, więc nie zauważyliśmy ich wcześniej. Rozpoczęliśmy walkę. Moi ludzie pewnie by wygrali, gdyby znalezione złoto nie było dla nich cenniejsze od kamratów. Połowa zwiała na statek z łupem, zmniejszając nasze siły. Reszta szybko poszła w ślad za nimi lub zginęła. A ja zostałem ogłuszony i trafiłem na ich okręt w roli zakładnika. Zabawne, nie? I tak łup szlag trafił. Wydostałem się z ich łapsk dopiero w tym mieście i trafiłem do was.
Jared i Amelie popatrzyli na niego ze współczuciem. Stracił okręt i załogę w dość haniebny sposób. Właściwie pozbawił się go na własne życzenie.
     Drzwi mapiarni otworzyły się i do środka zajrzał jeden z załogantów.
- Pani kapitan - zaczął - zapasy już uzupełnione.
Dziewczyna wstała z miejsca i wyszła bez słowa, aby nadzorować ostatnie przygotowania do odpływu.
Piraci pociągnęli łyk trunku. Jack wstał i z butelką w dłoni zaczął spacerować po pomieszczeniu, przeglądając mapy.
- Powiedz mi stary, - zagadnął nagle - jak to możliwe, że dajesz sobą rządzić kobiecie?
- Po ludziach na starość chodzą różne dziwactwa - stwierdził, opierając się łokciami o stół, a głowę układając na pomarszczonej dłoni.
- Ale kobieta-kapitanem? Ona nie są od tego.
- Amelie uratowała mi przed laty tyłek - zaśmiał się stary pirat - Ma niezłą siłę przebicia. Prawie jak ty, Jack.
Sparrow podszedł do niego, złapał go za ramię, pociągnął w swoją stronę i nachylił nad jego lewym uchem.
- Groziłem ci już kiedyś przyjacielu? - zapytał.
Jared uśmiechnął się pod nosem.  Podczas kilku lat spędzonych pod dowództwem kobiety, brakowało mu takich pirackich pół-żartów. Załoganci mieli do niego zbyt duży respekt, a pani kapitan nie miała powodów by wykonać coś podobnego. Dziewczyna traktowała go jak ojca i zawsze stała murem za nim, nigdy przeciwko niemu.
- Nie - odparł wolno.
- A więc to idealna okazja. Nie porównuj kobiety do mnie, ani odwrotnie, bo kiedyś poderżnę ci gardło, aye?
- Aye, aye!
Jack oparł się o stół i obydwaj w ciszy sączyli rum.
     Tymczasem Amelie krążyła pośród załogantów, wydając polecenia.
- Z tym do ładowni! Co ty tu jeszcze robisz?! - padało raz po raz z jej ust. - Wiecie, że zależy nam na czasie!
Załoga mijała ją bez słowa, spokojnie wykonując rozkazy. Nauczyli się już, że nawet jeśli przyspieszą, pani kapitan i tak będzie czekała na więcej. Niezadowolona tempem pracy z rezygnacją sama złapała jedną z beczek prochu i ruszyła do ładowni. Doskonale wiedziała, że wszyscy woleliby zabawić trochę w pobliskich tawernach w towarzystwie przypadkowych pań. Ją jednak nagliła chęć dotarcia do celu. Nie było czasu na lenistwo. Musiała być pierwsza.
W ładowni odstawiła niesioną beczkę i podparła ręce na biodrach, patrząc na krzątających się ludzi.
- Żwawo panowie! - rzuciła z zawadiackim uśmiechem.
- Niby co my będziemy z tego mieli, co? - warknął jeden z nich, stając przed nią z wyzywającą miną.
W jego mocnozielonych oczach tańczyły iskry wściekłej nienawiści.
Amelie zaczęła zastanawiać się w jakich okolicznościach dostał się na jej statek i kim właściwie jest. Przybrała lodowaty ton.
- Powinieneś się cieszyć, że w ogóle tu jesteś, marny psie Cortezowy! Dla ciebie idealną nagrodą byłaby własna wyspa i pistolet z jedną kulką! Chyba, że wolisz prywatny szafot! - wypaliła i odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej uciec spod przeszywającego spojrzenia załoganta.
Gdy wszystko było już gotowe, udała się z powrotem do mapiarni.
Pojawiła się w pomieszczeniu ze skrzypnięciem drzwi. Blada jak ściana z rękami skrzyżowanymi z tyłu.
- Już późno. Wszystko gotowe. Odpływamy - oznajmiła i spojrzała wyczekująco na Sparrowa.
Spojrzał na nią z zawadiackim uśmiechem.
- Nie musisz się tak krzywić, kochanie. - stwierdził.
Na jej twarzy wykwitł grymas bólu. Jared doskoczył do niej i złapał za  lewą rękę. Podwinął szkarłatny rękaw koszuli.  Jej nadgarstek obficie krwawił. Jack zdziwiony patrzył jak stary pirat sadza ją przy stole i owija rękę kawałkiem szmaty, tamując krew.
- Znów to samo - powiedziała, z irytacją patrząc staremu w oczy - Za każdym razem, gdy mamy odbić od brzegu.
- Przyniosę ci wody. - rzekł tylko i wyszedł.
Sparrow szybko pozbył się pierwszego zdziwienia i zapytał bez ogródek
- Jakaś klątwa, czy bunt załoganta?
Nie miał pojęcia, ze trafił w dziesiątkę w jednej i drugiej kwestii.
- Nic ci do tego - odparła chłodno, nie patrząc na niego - Zwijaj się stąd. Nie ufam ci.
Zerwała się z krzesła i zaczęła szperać wśród wśród map. Pirat nie ruszył się z miejsca. Ręka z butelką powędrowała do jego ust i z powrotem.
- To błąd. Zaufanie jest nieodłączną częścią każdej przygody.
Dziewczyna puściła mimo uszu jego słowa. Wyjęła z wielkiego, ciemnego regału pożółkły kawał papieru i rozłożyła go na stole. Oparła się o blat, analizując pobliskie tereny.
- Jakiś konkretny kurs, czy po prostu udajesz dobrego kapitana? - rzucił Jack.
W odpowiedzi otrzymał tylko lodowate spojrzenie. Podszedł  do niej wolno i rzucił okiem na nakreślony na mapie szlak. Zmarszczył brwi.
- Myślę, że mogę się jednak przydać - stwierdził i zakołysał się.
- Ciekawa jestem jak. - przysiadła na stole i spojrzała na niego drwiąco, krzyżując ręce na piersiach. - Po co mi marny pirat, którego tchórzliwa załoga opuściła, ratując własne tyłki?
- Sądzę, że powinnaś teraz płynąć zupełnie gdzieś indziej. Mógłbym ci pomóc się tam dostać, ale skoro nie chcesz pozbyć się tego... dręczącego problemu, to trudno. Nie moja sprawa - odparł, wolno kierując się do drzwi.
Dziewczyna pomyślała o swoim poprzednim celu. Jeśli jej problem będzie się nasilał, nigdzie nie dopłynie.
- Czekaj!
Jack zatrzymał się i uśmiechnął pod wąsem. Niewątpliwie spodziewał się takiej reakcji. Spuściła głowę i przygryzła wargę.
- Jaki kurs? - zapytała z rezygnacją.

___________________________________________________________________________

Tak więc prezentuje się pierwszy rozdział mojego opowiadania.
Dziękuję każdemu, kto to przeczytał. 
Chętnie dowiedziałabym się, co poprawić i ogólnie jakie opinie, więc proszę o komentarze ;)

Życzę również Szczęśliwego Nowego Roku 2015! 
Niech przyniesie dużo zdrowia, szczęścia, radości, miłości i rumu! Udanych podbojów i bogatych łupów! A tym, którym zdarza się jeździć długopisem po kartkach w zeszycie, szkicując swój inny świat - życzę dużo, dużo weny!
Ahoj, kamraci!


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Prolog

     Morze było zupełnie spokojne. Pluskało radośnie, obijając się o burty okazałego okrętu. Po tygodniach spędzonych na otwartym morzu, gdzie jedynym widokiem jest niebo, woda i wciąż te same twarze załogi, monotonia zapanowała na pokładzie "Fortuny". Już nawet szanty nie były w stanie zapewnić rozrywki.
     Jared - najstarszy członek załogi oparł się o burtę i zapalił fajkę. Był prawdziwym "wilkiem morskim". Jego ręce stawiały na maszt żagle nie jednego okrętu, nogi chodziły nie po jednym nieznanym lądzie, a dziarskie serce stawało niezwyciężenie przed trudnymi wyzwaniami pirackiej codzienności. Był wzorem dla wszystkich na pokładzie.
     Przysłonił wąskie oczy, pomarszczoną, spracowaną dłonią, chroniąc wzrok przed słońcem i popatrzył przed siebie. Po chwili, jakby nie ufając swoim oczom, wyciągnął niewielką lunetę, przetarł jej szkło o niezbyt czystą koszulę i spojrzał przez nie.
- Ląd na horyzoncie! - zakrzyknął, po czym zwrócił się do pracującego niedaleko załoganta - Młody, skocz no po kapitana!
- Nie potrzeba, dzięki.
W ich stronę pewnym, powolnym krokiem zbliżała się postać w okazałym kapeluszu.
- To jak kapitanie? Jakieś propozycje? - zagadnął Jared, ze znaczącym uśmiechem wskazując głową w stronę przybliżającego się zarysu lądu.

     Port był coraz bliżej. Nad miastem unosiły się bure dymy z kominów. Na statku zapanowało podniecenie. Miał to być tylko zwykły wypad w celu uzupełnienia zapasów, ale każdy marzył o rozprostowaniu kości na stałym lądzie.
    Załoga żwawo wyskoczyła na pomost i ruszyła w stronę najbliższych zabudowań. Na okręcie pozostał tylko kapitan. Oparł się o burtę i patrzył na pobliski plac, gdzie rozgrywała się walka. Kilku ogorzałych piratów toczyło walkę z jednym. Nie powinien mieć żadnych szans, a jednak radził sobie nad wyraz dobrze. W pewnym momencie zdał sobie jednak sprawę ze swojej przegranej pozycji. Zaczął biec w stronę portu, wymachując rękoma. Jego przeciwnicy rzucili się w pogoń za nim. Nie minęła chwila, a znalazł się na deskach "Fortuny". Kapitan statku doskoczył do niego z szablą w ręku.
- Wara od mojego okrętu, psie!
     Ten nawet na niego nie spojrzał. Nie było też czasu na odpowiedź, gdyż piraci wpadli na pokład. Było ich pięciu. Rozpoczęła się zajadła walka. "Fortunę" wypełnił dźwięk ostrzy, broni palnej i jęków rannych. Walka była wyrównana, pomimo, że rozkład sił zupełnie nie.
Nagle w ferworze bitwy kapelusz kapitana spadł mu z głowy, ukazując kaskadę jasnych włosów i kobiecą twarz. Przeciwnik nie krył zaskoczenia, co szybko zostało wykorzystane przeciwko niemu. Szabla utkwiła w jego boku, a ten z jękiem osunął się w dół. Dziewczyna wyjęła mu z ręki drugą i przeniosła uwagę na innych. Cała reszta szybko padła nieżywa na deski pokładu.
- Dziękuję za pomoc, madame - pirat doskoczył do pani kapitan i z szarmanckim uśmiechem pocałował jej dłoń.
Dziewczyna przewróciła oczami i wyrwała rękę spod ust mężczyzny.
- Jestem kapitan Jack Sparrow - przedstawił się, nie zniechęcony chłodem bijącym z oczu dziewczyny - Dostąpiła pani zaszczytu uratowania mi tyłka. Dozgonne dzięki.
-  Powinno ci być teraz głupio - stwierdziła z ironicznym uśmiechem, chowając broń.
- Pragnę odpracować to na pani pokładzie. - puścił mimo uszu jej słowa.
- Nie ma takiej potrzeby. Wynoś się. -odparła chłodno.
     Na pokładzie pojawił się Jared i kilku załogantów z pierwszymi zapasami. Na widok Jacka, stary pirat uśmiechnął się szeroko i odstawił niesioną beczkę wody.
- Sparrow! -wykrzyknął i uścisnął przyjaciela - Co ty tu robisz, młody?
- Wpadam w oko twojej pani kapitan - wyszczerzył się i mrugnął do blondynki.
Dziewczyna jedynie prychnęła z oburzeniem.  Jared spojrzał na nią i zaśmiał się, obejmując przyjaciela ramieniem.
- Amelie nie jest jak znane ci panienki. To twarda sztuka.
     Jack zmierzył ją wesołym spojrzeniem. Wcale nie wyglądała na oschłą i zimną kobietę. Choć jej spojrzenie mogło by zabić, twarz miała delikatną, bardzo dziewczęcą. Zupełnie nie pasowała do otaczających ją, brudnych, postawnych piratów, których ciała były pokryte licznymi bliznami. Jej głos był bardzo melodyjny, choć potrafiła przybrać naprawdę lodowaty ton.
- Twój znajomy zwiewał przed kilkoma chłystkami - powiedziała zakładając okazały kapelusz.
- To nie była ucieczka, tylko odwrót taktyczny - bronił się Sparrow, unosząc palce wskazujące obu dłoni do góry.
- Opowiesz nam o tym przy butelce rumu - uśmiechnął się Jared i poprowadził czarnookiego w głąb statku.
     Amelie popatrzyła na deski pokładu zalane szkarłatem, na których spoczywały blade ciała piratów. Skrzyżowała ręce na piersiach. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że Sparrow może nie być wart tylu żyć. Szybko jednak odrzuciła wątpliwości i spojrzała na krzątających się nieopodal załogantów.
- Posprzątajcie to. - rozkazała, wskazując na leżące trupy.
     Powolnym krokiem ruszyła do mapiarni. Była pewna, że Jared właśnie tam zaprowadził przyjaciela. Wychodził z założenia, że w tym pomieszczeniu najlepiej zebrać myśli. Dziewczyna wiedziała, że trzymał tam kilka tajniacko ukrytych butelek rumu i tak naprawdę to one były powodem udanych kontemplacji i rozmów.
     Wsunęła ręce do kieszeni spodni. Nie spieszyło jej się do dwóch pijących mężczyzn. Gdy wreszcie pchnęła ciężkie drzwi, piraci byli porządnie rozbawieni. Jared siedział z rękami opartymi na stole z opróżnioną do połowy butelką w dłoni. Jack usadowił się bokiem do stołu. Prawą ręką opierał się o porysany blat, natomiast w lewej dzierżył butelkę, która co trochę wędrowała do jego ust, by mógł pociągnąć zdrowy łyk trunku.
Gdy drzwi zamknęły się z hukiem, spojrzeli wesoło na dziewczynę.
- Siadaj, kochana! - Jared wykonał zapraszający ruch ręką.
Amelie przysunęła drewniany stołek i oparła się o stół.
- Skoro jesteśmy wszyscy - kontynuował stary pirat - opowiedz nam Jack, jak trafiłeś do tego miasta i gdzie u licha podziałeś Czarną Perłę?
Czarnooki zajrzał do butelki.
- Najpierw będziesz musiał poczęstować mnie drugą porcją rumu. - stwierdził szczerząc zęby.

_________________________________________________________________________________

Prolog króciutki, ale rozdziały będą pewnie porównywalnej długości. Zdaję sobie sprawę z tego, że językowo, stylistycznie i pod każdym innym względem - do poprawki, a fabuły jak na razie nie widać. Mam jednak nadzieję, że dacie mi szansę i pozostaniecie tutaj na dłużej. Mam kolejną prośbę - pozostawcie po sobie znak w postaci komentarza. 
Jeśli ktokolwiek to przeczytał - Dozgonne dzięki. Odpracuję to na waszym pokładzie przy najbliższej okazji!

Jakieś uwagi, propozycje, ogólna opinia - mile widziane! :)
Do następnego, Kamraci!