W głębi duszy nieustannie śmiał się ze Sparrowa. Odebranie mu okrętu okazało się banalnie proste. Myślał... Ba! Był przygotowany na to, że będzie musiał stoczyć z nim walkę na śmierć i życie. Miał przygotowane wiele scenariuszy. Otrucie, obcięcie tego i owego, czy nawet najzwyklejszy pojedynek na szable. Tymczasem wystarczyło kilka dobrych argumentów i nieśmiertelna broń - szantaż.
Teraz pozostało mu tylko w pełni zapanować nad pozyskaną załogą. Swoją drogą to niesłychane jak wiele byli w stanie oddać w zamian za dobro jednego szurniętego alkoholika.
- Ruszać się leniwe szczury pokładowe! - wrzasnął nagle z satysfakcją.
Odszukał wzrokiem Gibbsa i przywołał go skinieniem ręki. Ten posłusznie zbliżył się do nowego kapitana z wyraźnie niezadowoloną miną. Przez ostatnie dni porządnie zastanawiał się, czy dobrze zrobił, oddając siebie i całą resztę pod rządy Barbossy. Wmawiał sobie, że w razie potrzeby Jack zrobiłby to samo, jednak zdrowy rozsądek i wieloletnia znajomość z tym człowiekiem podpowiadały mu zupełnie inne możliwości. Chociaż jego posunięć nie da się przewidzieć. Może faktycznie byłoby lepiej, gdyby kulka przeszyła łeb Sparrowa. Z drugiej strony, czy zmieniłoby to położenie jego i załogi?
- Przynieś mi jabłka, pierwszy macie. - Hector wyszczerzył swe zniszczone zęby w kpiącym uśmiechu - Byle zielone.
Jego rozkazy były niesamowicie uwłaczające. Niewątpliwie chciał poniżyć załogę jak tylko się dało i wymusić tym całkowite posłuszeństwo.
Gibbs popatrzył na niego z nieskrywaną nienawiścią.
-"Niedługo tak nas upodli, że będziemy zmuszani gębami szorować pokład." - pomyślał, oddalając się bez słowa.
W duchu przeklinał nowego kapitana i życzył mu jak najgorzej, co w efekcie przynosiło mu jako-taką ulgę.
Załoga posłusznie wykonywała wydawane rozkazy, od czasu do czasu gderając pod nosem. Nikt nie był zadowolony z nowych rządów. Sposoby wymuszania dyscypliny znacząco różniły się od tych, które stosował Jack. Był wymagający, stanowczy ale i zabawny. Za to Barbossa nadużywał swojego stanowiska. Jednak nie pozostawało nic innego, jak robić to, czego żądał.
Ragetti przeglądał się w kałuży wody. Miał czyścić deski pokładu, jednak jego mózg odmówił jakiejkolwiek czynności, wiodącej w tym kierunku. Kto wie o czym i czy w ogóle w tej chwili myślał.
Nagle coś poruszyło wodę, powodując na tafli kałuży niewielkie fale.
- Moje oko! - wykrzyknął, gdy jego umysł na nowo zaczął działać i poskładał wszystkie myśli w całość.
Było już za późno, bo jego drewniana gałka oczna została przechwycona przez Jacka. Ragetti ruszył za nim, ślizgając się po mokrym pokładzie. Reszta załogi rzucała mu pobłażliwe spojrzenia. Byli przyzwyczajeni do tego typu sytuacji.
Małpa zwinnie przeskakiwała z burty na liny masztowe i z powrotem, by w końcu przysiąść na ramieniu swojego pana. Z drwiną w ciemnych oczkach mierzyła wątłego załoganta, który zdyszany i głęboko oburzony wreszcie stanął przed nim.
- To zwierzę dziabnęło mi oko! - oznajmił, oskarżycielko wskazując na nie palcem.
Barbossa spojrzał na małpkę, siedzącą na jego ramieniu. Podstawił jej otwartą dłoń, na którą posłusznie oddała zdobycz. Kapitan wsadził sobie otrzymane oko do ust, po czym umieścił je w oczodole rozgniewanego załoganta.
- Koniecznie potrzebuję szklanego - mruknął Ragetti.
Hector uśmiechnął się pod nosem.
- Tam, gdzie płyniemy będziesz miał szansę je zdobyć. Jeśli przeżyjesz oczywiście...
Gibbs wszedł do kajuty Barbossy z kwaśną miną. Od kilku dni towarzyszyła mu chęć wywołania buntu, która niebezpiecznie nasilała się, gdy otrzymywał tego typu bezsensowne rozkazy, nie adekwatne w ogóle do pełnionej przez niego funkcji. Jednak wiedział, że byłoby to zupełnie bezcelowe posunięcie. Odkąd Barbossa posiadał szablę Czarnobrodego, statek stawał się jego niezawodną bronią, przed każdym, kto miał poglądy inne niż on.
Bijąc się z własnymi myślami, Gibbs podszedł do stojącego na środku pomieszczenia ciemnego stołu. Zgarnął ze srebrnej misy dwa zielone jabłka i skierował się do wyjścia. Coś go jednak zatrzymało. Pomyślał, że mógłby spróbować znaleźć coś, co pomogłoby mu rozszyfrować cel rejsu, który kapitan tak skrzętnie skrywał przed załogą, obdarzając ją tylko tajemniczymi uśmiechami. Przez chwilę zastanawiał się nad swoim pomysłem. W końcu doszedł do wniosku, że nie będzie obojętny, niczym pierwsza-lepsza panna wiadomego prowadzenia się, którą można było spotkać w prawie każdym barze na Tortudze. Nie da trzymać w niepewności siebie i załogi, co później mogłoby równać się z najzwyklejszym spisaniem wszystkich na straty.
Odłożył trzymane jabłka, które potoczyły się po blacie stołu i rozejrzał się po kajucie. Gdzie Barbossa mógłby trzymać jakąś mapę, wskazówkę, czy cokolwiek takiego, jeśli nie przy sobie? Jego wzrok padł na pozostawioną w nieładzie koję. Ciemna, postrzępiona tkanina, zastępująca kołdrę, leżała skotłowana, zsuwając się na zniszczone deski podłogi. Gibbs zbliżył się i podniósł materac. Bingo! Wyjął pożółkłą mapę z nakreślonym szlakiem i rozłożył ją. Jego oczy rozszerzyły się do wielkości talerzy.
- On oszalał - jęknął z trwogą, wpatrując się w otoczony kołem cel i widniejący przy nim dopisek.
____________________________________________________________________
Tym razem przenosimy się z Fortuny na pokład Czarnej Perły. Jak widać Jack troszkę przemalował historię utraty swojego ukochanego statku.
Mam nadzieję, że dobrze się czyta. ;)
Ahoj!
Ahoj!
Mi wszystkie rozdziały jak najbardziej się podobają. Tylko niestety widzę dużo błędów - zwłaszcza w pisaniu dialogów. Mogłabym Ci troszkę z tym pomóc, oczywiście tylko jeśli tego chcesz - możesz dać znać :)
OdpowiedzUsuńOsobiście uwielbiam Piratów z Karaibów, filmy są naprawdę przecudowne, tak jak aktorzy. Głównie Johnny, no co poradzić... Jack u Ciebie taki jak zwykle.
Podoba mi się tu bardzo! Zostaję na dłużej.
Pozdrawiam.
Dziękuję, że zajrzałaś, napisałaś i zostałaś u mnie. Rozgość się! ;)
UsuńJeśli naprawdę masz ochotę mi pomóc - byłabym ci bardzo wdzięczna. Wiem, że coś tu nie gra i najwyraźniej potrzebuję kogoś, kto mnie troszkę ukierunkuje, poradzi.
W wolnej chwili napisz proszę na mojego maila: agnes090buziaczek@gmail.com
Byłabym szczęśliwa, gdybyś zechciała mnie wziąć pod swoje skrzydła. ;)
Mi pasuje. Ostatio zauważyłam, jak opowiadania o PZK stały się popularne. A jeszcze dwa miesiące temu były chyba tylko dwa takie. Ale nie nażekam, bo tym więcej Sparrowa, tym lepiej. Muszę przyznać, że cholernie mnie zaciekawiłas. Jak Barbossa odebrał Jackowi jego ukochaną Perłę? i gdzie ma zamiar płynąć?
OdpowiedzUsuńPisz szybko, bo jestem ciekawa,
Priori :)
Cieszę się, że wpadłaś i udało mi się cię zaciekawić ;)
UsuńMasz rację. Fan fików o PZK przybywa jak grzybów po deszczu. Ja wzięłam się za pisanie swojego, po ponownym obejrzeniu Piratów w telewizji. Może inni mięli podobnie. Albo po prostu wszyscy kochamy Sparrowa. ;)
Zawsze lubiłem Barbose i jego małpę, choć momenty z okiem mnie przerażały i obrzydzały na tyle, że popcorn mi podchodził do gardła (pamiętam to, bo 3 części piratów widziałem w kinie na nocy kinowej). Co zaś tyczy się opowiadania to Jacka jak zawsze wszyscy wyrolują i zostaje bez statku. Co to za kapitan bez statku? Inny pewnie marny, ale Sparow to Sparow i on nawet jako posiadacz jedynie kajaku byłby kapitanem bez dwóch zdań i to kapitanem z prawdziwego zdarzenia.
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że wszyscy płyną w jedno miejsce. Czyżby zmierzali na kraniec świata?
Pamiętam też Gipsa, lubiłem staruszka.
Dziękuję ogromnie za komentarze. Jednak dziwnie wstyd mi, ponieważ to jedynie fanfiction i raczej niskich lotów. Amatorskie i infantylne.
UsuńRzecz dzieje się po zakończeniu ostatniej, czwartej części filmu.
Cieszę się, że Amelie się spodobała. Dla ścisłości jest raczej równolatką Angelicy Malone (która pojawiła się w czwartej części) chociaż od kilku osób wiem, że początek daje inne wrażenie. Wyszedł niefortunnie.
Kraniec świata pojawił się już w produkcji, więc to nie to. Ale trop wspólnej podróży dobry.