Poprawiała Via Láctea
Lśniąca, dębowa podłoga cierpliwie znosiła nerwowy stukot świeżo wypastowanych butów. Zalany potem posłaniec stał, opierając się lekko o drzwi, by nie zemdleć z przejęcia. Musiał jednak przyznać, że gubernator wyjątkowo spokojnie przyjął wieść o klęsce okrętu. W zamyśleniu spacerował po gabinecie, głaszcząc się po jasnym wąsie, ze wzrokiem wbitym w deski. Zawsze elegancko ubrany, pełen powagi, z niskim, głębokim głosem i twarzą zastygłą w niezmiennym wyrazie niezadowolenia, budził respekt wszystkich ludzi. Był znany z doskonale obmyślonych planów działań i nagłych wybuchów furii. Każde niepowodzenie początkowo budziło w nim niepohamowaną agresję, jednak potrafił wykorzystać je tak, by w efekcie działało na jego korzyść.
– Jest jeszcze jedno... – odezwał się lękliwie jasnowłosy posłaniec, przerażonymi oczami obserwując zimną twarz pana Brooksa.
– Słucham.
Gubernator przystanął i spojrzał na grubego człowieka, który wyciągnął z kieszeni płaszcza płócienną chusteczkę i drżącą ręką otarł sobie błyszczące kropelki potu z czoła., po czym nabrał powietrza, którego ewidentnie mu brakowało i zaczął mówić.
– Przeżył pewien załogant. Jeden z naszych statków handlowych wyłowił go z oceanu.
– Wprowadzić.
Posłaniec zniknął za drzwiami z cichym westchnieniem ulgi. Za każdym razem, gdy zostawał sam na sam z gubernatorem dostawał palpitacji serca. Odchrząknął i tonem pełnym wyższości zwrócił się do dwóch strażników, stojących przy rzeczonym załogancie.
– Wprowadzić – powtórzył polecenie Brooksa, chcąc zabrzmieć tak władczo, jak on.
Gdy strażnicy wkroczyli do pomieszczenia z ciemnowłosym mężczyzną na czele, gubernator siedział za potężnym biurkiem z importu. Odesłał ich niedbałym skinieniem ręki, chcąc porozmawiać z załogantem w cztery oczy.
– Z czym do mnie przychodzisz? – zapytał, gdy drzwi zatrzasnęły się za tamtymi.
Liczył, że już pierwszym pytaniem zagnie zielonookiego bruneta. Ten jednak chyba jako jedyny człowiek którego znał, pozostawał pewny i jego postawa nie budziła w nim ani krztyny lęku.
– To zależy od tego, co chce pan wiedzieć – padło w odpowiedzi.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Chłód granatowych oczu gubernatora kontra zielonkawa pewność, poparta bezczelnym uśmiechem. Brooks znał się na ludziach. Od razu rozpoznał w opalonym mężczyźnie godnego przeciwnika... lub sojusznika. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz.
– To zależy od tego, co możesz mi powiedzieć.
Załogant zasiadł przed nim na fotelu obitym w miękki szafirowy atłas. Jego obdarty strój kontrastował z majestatem mebla. A jednak patrząc na niego, odnosiło się wrażenie, że jest go godzien.
– Podczas krwawej walki wielu naszych poległo. Ja oszczędziłem sobie tego typu rozrywek i rzuciłem się do morza. Może pan mówić, że stchórzyłem, ale jestem jedyną osobą, która wie jak zatonął Nieugięty.
– Mów dalej – gubernator podparł brodę na dłoni, pokrytej barwnymi pierścieniami.
– Piraci wyrżnęli całą załogę, ograbili wszystko co było na okręcie, a potem go zatopili. Prosty plan działania, nie? Powinniście zmienić zasady szkoleniowe. Z tego co wiem, pana syn żyje.
Kolejny bezczelny uśmiech uderzył gubernatora, niczym zacinający brytyjski deszcz. Skąd ten człowiek tyle wie? Brooksa mało obchodziły losy jego syna. Na usta cisnęło mu się inne pytanie, choć wiedział, że nie powinien pytać o cokolwiek. Zabębnił palcami w blat.
– Rozumiem, że to wszystko – rzucił, popijając chłodną herbatę z porcelanowej filiżanki.
Brunet wyciągnął się na fotelu.
– Nie, jeśli mogę liczyć na godną zapłatę.
Gubernator obrzucił go bacznym spojrzeniem. Złapał pierwszą-lepszą czystą kartę papieru z biurka i pióro. Nakreślił spokojnie kilka zdań i podsunął ją załogantowi. Brunet przystał na ugodę, choć kwota, którą przewidywała nie była wysoka.
– Kapitanem piratów była kobieta – powiedział, doskonale wiedząc, że na to czekał Brooks – Urocza dziewczynka tylko trochę niegrzeczna. Trudno uwierzyć, że to jasnowłose stworzenie ma pod sobą tylu ludzi. Nadaje się bardziej na salony. To ona przetrzymuje twojego syna. Możesz się zemścić, a ja mogę ci pomóc. Ale... za cenę większą, niż ta – uderzył niedbale ręką w kartkę z ugodą. – A teraz się zbieram.
Brunet wstał i opuścił gabinet, nie pozwalając gubernatorowi na jakąkolwiek reakcję. Ten jednak wcale nie zamierzał wykonać ani jednego ruchu. Miał nadzieję, że właśnie tak zatonął Nieugięty. Wreszcie będzie mógł zrobić coś, o czym śnił od lat. Utkwił wzrok w kurzu, który tańczył w promieniach słońca, wpadających przez okno.
– Amelie, już niedługo się policzymy. Obiecuję - wyszeptał do siebie z zawistnym uśmiechem.
Po chwili jednak uświadomił sobie, że człowiek, z którym rozmawiał nawet się nie przedstawił...
– Jest jeszcze jedno... – odezwał się lękliwie jasnowłosy posłaniec, przerażonymi oczami obserwując zimną twarz pana Brooksa.
– Słucham.
Gubernator przystanął i spojrzał na grubego człowieka, który wyciągnął z kieszeni płaszcza płócienną chusteczkę i drżącą ręką otarł sobie błyszczące kropelki potu z czoła., po czym nabrał powietrza, którego ewidentnie mu brakowało i zaczął mówić.
– Przeżył pewien załogant. Jeden z naszych statków handlowych wyłowił go z oceanu.
– Wprowadzić.
Posłaniec zniknął za drzwiami z cichym westchnieniem ulgi. Za każdym razem, gdy zostawał sam na sam z gubernatorem dostawał palpitacji serca. Odchrząknął i tonem pełnym wyższości zwrócił się do dwóch strażników, stojących przy rzeczonym załogancie.
– Wprowadzić – powtórzył polecenie Brooksa, chcąc zabrzmieć tak władczo, jak on.
Gdy strażnicy wkroczyli do pomieszczenia z ciemnowłosym mężczyzną na czele, gubernator siedział za potężnym biurkiem z importu. Odesłał ich niedbałym skinieniem ręki, chcąc porozmawiać z załogantem w cztery oczy.
– Z czym do mnie przychodzisz? – zapytał, gdy drzwi zatrzasnęły się za tamtymi.
Liczył, że już pierwszym pytaniem zagnie zielonookiego bruneta. Ten jednak chyba jako jedyny człowiek którego znał, pozostawał pewny i jego postawa nie budziła w nim ani krztyny lęku.
– To zależy od tego, co chce pan wiedzieć – padło w odpowiedzi.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. Chłód granatowych oczu gubernatora kontra zielonkawa pewność, poparta bezczelnym uśmiechem. Brooks znał się na ludziach. Od razu rozpoznał w opalonym mężczyźnie godnego przeciwnika... lub sojusznika. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz.
– To zależy od tego, co możesz mi powiedzieć.
Załogant zasiadł przed nim na fotelu obitym w miękki szafirowy atłas. Jego obdarty strój kontrastował z majestatem mebla. A jednak patrząc na niego, odnosiło się wrażenie, że jest go godzien.
– Podczas krwawej walki wielu naszych poległo. Ja oszczędziłem sobie tego typu rozrywek i rzuciłem się do morza. Może pan mówić, że stchórzyłem, ale jestem jedyną osobą, która wie jak zatonął Nieugięty.
– Mów dalej – gubernator podparł brodę na dłoni, pokrytej barwnymi pierścieniami.
– Piraci wyrżnęli całą załogę, ograbili wszystko co było na okręcie, a potem go zatopili. Prosty plan działania, nie? Powinniście zmienić zasady szkoleniowe. Z tego co wiem, pana syn żyje.
Kolejny bezczelny uśmiech uderzył gubernatora, niczym zacinający brytyjski deszcz. Skąd ten człowiek tyle wie? Brooksa mało obchodziły losy jego syna. Na usta cisnęło mu się inne pytanie, choć wiedział, że nie powinien pytać o cokolwiek. Zabębnił palcami w blat.
– Rozumiem, że to wszystko – rzucił, popijając chłodną herbatę z porcelanowej filiżanki.
Brunet wyciągnął się na fotelu.
– Nie, jeśli mogę liczyć na godną zapłatę.
Gubernator obrzucił go bacznym spojrzeniem. Złapał pierwszą-lepszą czystą kartę papieru z biurka i pióro. Nakreślił spokojnie kilka zdań i podsunął ją załogantowi. Brunet przystał na ugodę, choć kwota, którą przewidywała nie była wysoka.
– Kapitanem piratów była kobieta – powiedział, doskonale wiedząc, że na to czekał Brooks – Urocza dziewczynka tylko trochę niegrzeczna. Trudno uwierzyć, że to jasnowłose stworzenie ma pod sobą tylu ludzi. Nadaje się bardziej na salony. To ona przetrzymuje twojego syna. Możesz się zemścić, a ja mogę ci pomóc. Ale... za cenę większą, niż ta – uderzył niedbale ręką w kartkę z ugodą. – A teraz się zbieram.
Brunet wstał i opuścił gabinet, nie pozwalając gubernatorowi na jakąkolwiek reakcję. Ten jednak wcale nie zamierzał wykonać ani jednego ruchu. Miał nadzieję, że właśnie tak zatonął Nieugięty. Wreszcie będzie mógł zrobić coś, o czym śnił od lat. Utkwił wzrok w kurzu, który tańczył w promieniach słońca, wpadających przez okno.
– Amelie, już niedługo się policzymy. Obiecuję - wyszeptał do siebie z zawistnym uśmiechem.
Po chwili jednak uświadomił sobie, że człowiek, z którym rozmawiał nawet się nie przedstawił...
____________________________________________________
Przepraszam! Tylko tyle mogę powiedzieć.
Przepraszam wszystkich, którzy być może czekali i tych, którym to obojętne.
Rozdział nie jest długi, więc to żadna rekompensata za moją nieobecność. Nie wiem jak wynagrodzić wam to, że wciąż jesteście. :')
Wiecie, kiedy zdecydowałam się prowadzić tego bloga, w głowie miałam ułożone wydarzenia (które z resztą w praniu ulegają zmianom) do tego momentu. I teraz stoję nad przepaścią i boję się drgnąć. Myślę, że potrzebuję czyichś silnych ramion, które potrząsną mną i czyichś jasnych słów, które pobudzą moją wyobraźnię. Mam jednak nadzieję, że takim impulsem okaże się wolność jakiej doświadczę po egzaminach gimnazjalnych, do których się przygotowuję.
Z tego względu nie potrafię obiecać, że nowy rozdział będzie za dwa tygodnie.
Uff... Rozgadałam się.
Także przepraszam za to, jaka jestem i dziękuję za to, jacy wy jesteście! ;)
Już my tobą potrząśniemy ^_^ ciesze się że w końcu coś napisałaś <3 trzymamy kciuki co do egzaminów!
OdpowiedzUsuńProszę bardzo! Czekam ^^
UsuńRozdział bardzo dobrze napisany. Podobają mi się te tajemnie, zawiłości, które tworzysz. Robi się coraz ciekawiej. Mam nadzieję, że sobie poradzisz z dalszymi wydarzeniami i nie będziesz nam kazała długo czekać na kolejny rozdział ;). Pozdrawiam i życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się podoba. Mam nadzieję, że udźwignę egzaminy i nie wystawię was do wiatru po raz drugi. Jak na razie nie mam weny, ale w sumie się z tego cieszę, bo będę mogła się skupić na tym, na czym w tej chwili powinnam. ;)
UsuńNo nareszcie. Tyle musiałam czekaaaać ;-; Przynajmiej choć w pewnym stopniu poprawiłaś mi humor :/
OdpowiedzUsuńPowodzenia w egzaminach.
Przepraszam, no.. :c Spróbuję poprawić ci humor jeszcze bardziej, kamracie mój! Może buteleczkę, hm?
UsuńPodobno się nie dziękuje, więc Nie dziękuję. ^^
Oh nou, jak dawno tu nie byłam :o
UsuńA nowego rozdziału jak nie było, tak ni ma! :c
Teraz najtrudniejszy okres w moim życiu gimbusa, więc wybacz mi, że przegapię rozdziały i maile... O ile je przegapię :P
Rum? Miałam go ograniczać, ale przecież nie można odmawiać ;) Od dzisiaj będziesz moim kapitanem, bo kamrat, to "towarzysz broni", a to do nas nie pasuje *=* :3
Oj tam będziesz ograniczać! Abstynencje są dla frajerów, słońce! ;*
UsuńKapitan to brzmi dumnie, ale nie chcę się nad ciebie wywyższać.
A rozdział jest w przygotowaniu. Poproszę o jeszcze tydzień ;)
Tydzień?
Usuńdaję ci dokładnie 50 sekund na dodanie nowego rozdziału.
Po pierwsze - proszę o wyjustowanie tekstu! I akapity w Wordzie, jeśliby się dało :<
OdpowiedzUsuńBłędów prawie nie ma, no i coraz lepszy styl! Bardzo przyjemnie się to czyta; wiem, jestem dziwna, ale ja taaak kocham szczególiki!
Oto błędy, które wyłapałam:
"(...) drżącą ręką otarł sobie błyszczące kropelki potu z czoła., po czym (...)" - tu wkradła się kropka.
" – Mów dalej – gubernator podparł brodę na dłoni" - po "dalej" kropka, a "gubernator" z wielkiej powinno być.
"(...) bezczelny uśmiech uderzył gubernatora, niczym zacinający brytyjski deszcz" - bez przecinka.
" – Kapitanem piratów była kobieta – powiedział, doskonale wiedząc, że na to czekał Brooks – Urocza dziewczynka tylko trochę niegrzeczna" - po "Brooks" kropka! A, i przed "tylko" przecinek.
"Ale... za cenę większą, niż ta – uderzył niedbale ręką w kartkę z ugodą" - po "ta" kropka, "uderzył" z wielkiej litery.
Więcej nie ma lub po prostu jestem zmęczona i tyle XDD
Uhuhu, tajemniczy rozdział! Podoba mi się. Coś czuję, że Amelie (a przy okazji i Jack) nie będzie miała lekko. Tylko czekać na ciąg dalszy!
Ja tam cię w ogóle podziwiam, że przed egzaminami coś wstawiasz! Ja mam je za rok, a już teraz nie mam czasu na pisanie.
Powodzenia życzę i weny!
Błędy poprawię pod koniec tygodnia. Dzięki, że mi pomagasz, Moony ;)
UsuńTAAAK! Nowy rozdział! Nareszcie! ^^ Nieważne jakiej długości, cieszymy się, że powróciłaś z nowym opowiadanien!
OdpowiedzUsuńWszędzie są tajemnice, każdy rozdział jest nimi owiany i to jest świetne! Czytelnik, czytając, jeszcze bardziej zagłębia się w historię, gdyż zależy mu na tym, aby samemu wpaść na pomysł jak to może się rozegrać! :3
Ciekawe co Brooks wymyśli wobec Amelie, a przy okazji mojego kochanego Jacka...
Cieplutko pozdrawiam i oczywiście życzę powodzenia na egzaminach. ;**
Cieszę się, że opowiadanie trzyma w tajemniczym nastroju ^^ No i oczywiście, że się podoba!
UsuńCo do egzaminów-nie dziękuję. Żeby nie zapeszyć ;)
Witam.
OdpowiedzUsuńJestem.
Przeczytałam.
Ale nie mam czasu na porządne skomentowanie.
Żegnam.
Czysta przystojność i alkoholizm w jednym,
kapitan JACK SPARROW
<3 <3 <3
JAK POSZŁY EGZAMINY?
UsuńWiedziałam, że o czymś zapomnę :( :D
Cieszę się, że wpadłaś. ;)
UsuńA dziękuję, chyba dobrze. Zawsze mogło być lepiej, ale nie zeszłam poniżej 80%. ^^
Witaj!
OdpowiedzUsuńJestem oczarowana Twoim opowiadaniem, już dawno na nie natrafiłam, ale dopiero teraz komentuję... <3 Wszystko świetne, podoba mi się, że rozdziały czyta się jednym tchem i no i ta Amelie, arr :** Ciekawi mnie rozwój wydarzeń, nie każ nam długo na siebie czekać! :))
Zapraszam również serdecznie do siebie: http://pirates-of-the-caribben.blogspot.com/
Może moje opowiadanie trafi w Twój gust :** :))
Pozdrawiam i życzę duuuużo weny! :*****
No choć tu, Mordeczko! Niech cię uściskam! :*
UsuńDziękuję, za tyle miłych słów! Strasznie się cieszę, że moje opowiadanie ci się spodobało. ^^
A do ciebie zajrzę na pewno!
Dziękuję <3
No i gdzie ten rozdział, co? >:)
OdpowiedzUsuńKrótszego rozdziału, to już się napisać nie dało?
OdpowiedzUsuńWraz z każdym rozdziałem pojawia się coraz więcej znaków zapytania, tylko odpowiedzi nie przychodzą, nawet się nie nasuwają, a to moim zdaniem nie jest za fajne. Wiem, że tajemnice powinny się mnożyć, ale niedługo to w tym opowiadaniu będą same zagadki, a do tego ani jednej poszlaki do ich rozwiązania. - Prowadząc fabułę w ten sposób łatwo się pogubić i to nie tylko czytelnikom, ale też samemu autorowi - wiem, bo sam taki moim zdaniem błąd popełniłem i teraz tę powieść poprawiam i dopisuje kilka rzeczy dla ułatwienia czytelnikom, bo z ich relacji wiem, że niemiło jest tak nieustannie błądzić i nie mieć nawet żadnych przypuszczeń.